pl

Opis

101 sposobów na to jak (NIE) wychowywać dzieci

Wysłane przez Anna Kowalska on United States

http://www.againamerica.com W ciągu ostatnich paru tygodni dostałam kilka książek do zrecenzowania i napisałam do tej pory tylko o jednej, bo reszta kłóciła się w jakiś sposób z moim stylem życia, z moimi wierzeniami. Jest jednak jedna pozycja, która wzbudziła we mnie takie emocje, że opowiadając o tym Nathanowi usłyszałam od niego: powinnaś napisać o tym na blogu. Stwierdziłam, że ma rację, dlatego też teraz zabieram się za opowiedzenie wam paru rzeczy, które sprawiły, że czytałam to cała nabuzowana, i że nie odrzucę tej propozycji tak po prostu bez wspominania o tym tutaj na blogu. Wręcz przeciwnie, bo mam nadzieję, że jak najmniej osób weźmie sobie słowa z owej publikacji do serca. . . Książkę napisał Jim Gromer i jej tytuł to How to Raise Great Kids - 101 Fun & easy ideas. Moją pierwszą myślą było to, że to 101 pomysłów na zabawy, na to jak spędzać z dziećmi czas i tego typu rzeczy, a już od samego początku książki przekonałam się, że chociaż takich pomysłów też trochę jest to ogólnie zwyczajnie chodzi o tresowanie swoich dzieci. Tresowanie, inaczej tego nie mogę nazwać. Słowo great natomiast w tym przypadku oznacza nie świetne, a poddane mi. Wy wiecie już, że ja jestem przeciwna takim prayktykom, więc na pewno nie będziecie zaskoczeni tym, o czym tutaj opowiem. . . . Zawsze mi się wydawało, że rodzice uwielbiają słyszeć te pierwsze słowa jak mama czy tata, że tak im się ciepło na sercu robi, gdy ich dziecko się tak do nich zwraca. Ja sama nie mogę się doczekać aż April powie do mnie mom, ale - tego wam nigdy nie mówiłam, więc uwaga! - nie będę miała nic, ale to nic przeciwko temu, żeby mówiła do mnie też po imieniu tak jak Alicia zwraca się do mnie - mommy albo Aga - oraz do Nathana - dad albo Nate. Jak im wygodnie tak jest okej, mi to w ogóle nie ubliża, a przecież Aga to moje imię. W każdym razie, Polsce na pewno też się to zdarza, ale nigdy nie widziałam tego, co zauważyłam tutaj i co bardzo mnie zaskoczyło i zniesmaczyło. Chodzi o to, że czasami dzieci mówią do swojej mamy ma'am, a do taty sir, czyli po prostu pani i pan. Wiecie, na zasadzie, że Alicia wstaje rano, wchodzi do kuchni i widzi mnie siedzącą przy stole. Mówi więc dzień dobry, proszę pani! zamiast zwykłego cześć, mamo/Aga! No kurcze, widzicie jak to brzmi? Wróćmy teraz do książki, a dokładnie na trzecią jej stronę. Gdy poproszę naszego syna o posprzątanie jego pokoju to on musi odpowiedzieć tak, proszę pana, zanim będzie mógł zapytać mogę posprzątać pokój jak skończę grę, proszę? Uczymy go tego, że bycie posłusznym jest ważne, ale dajemy mu też wolność do podzielenia się własnym zdaniem. (...) Kto chciałby mieć w domu dziecko, które mówi nie za każdym razem, gdy mówicie mu, by coś zrobiło? Nie chcesz wychować strachliwych małych robotów, ale posłuszeństwo powinno być największym priorytetem w waszym domu. To posłuszeństwo, o którym autor pisze to robienie wszystkiego, czego sobie rodzic zażyczy i najlepiej bez mrugnięcia okiem. To podejście mnie jednak nie dziwi, bo jest niesamowicie powszechne na całym świecie, co nie oznacza jednak, że je popieram. Bardziej nie rozumiem wymagania od dzieci, że będą zwracały się do swoich rodziców w taki sposób. Przypuszczam, że rodzice uważają, że to znaczy, że dzieci okazują im szacunek, ale... nie, według mnie tu nie ma żadnego szacunku. Tu jest tylko wykonywanie tego, co dorośli każą, bo w przeciwnym razie zostanie się ukaranym. Zamiast szacunku jest więc strach. Niczym niewolnik i jego pan, serio, tylko z tym mi się to kojarzy. Takie uważanie siebie samego jako jakiegoś boga, kogoś maksymalnie ponad dziecko, które nigdy nie będzie mogło się z nim równać. Naprawdę, nie ma żadnej równości, a tylko traktowanie innych domowników jak obcych ludzi. Bo ja nie uważam, żeby prawdziwą, kochającą się, pełną szacunku i ciepła rodziną była grupa ludzi, w której dzieci muszą nazywać matkę - pani, a ojca - pan. Swoją drogą, wyobraźcie sobie, że mężczyźnie zachciewa się łóżkowych igraszek, a jego żona jest tak wykończona, że zasypia prawie na siedząco. Odpowiada mu więc: oczywiście, proszę pana!, a po chwili: a czy moglibyśmy jednak zrobić to innego dnia, proszę? Przeczytajcie to na głos i wyobraźcie sobie siebie w takiej sytuacji. Trochę to niedorzeczne, nie? Nie tylko nazywanie męża pan, ale też zgadzanie się bez mrugnięcia okiem najpierw, zanim wyrazi się swój sprzeciw. Ja czułabym się zwyczajnie poniżona, nie wspominając o tym poczuciu, że coś jest nie tak, że to wszystko jest bardzo dziwne. Nie wydaje mi się, żeby autor książki traktował tak żonę i pewnie by mnie wyśmiał, jakbym zapytała dlaczego. Ale co do dzieci to nie ma żadnych skrupułów, bo przecież dzieci to tylko dzieci i nie mają prawa mieć żadnego zdania, żadnych uczuć ani pokazać żadnego sprzeciwu, bo to rodzic jest ich panem. . . . Drugą rzeczą, o której chcę tu wspomnieć jest to, że Jim uważa, że dzieci nie powinny widzieć w swoich rodzicach przyjaciół. Powinni widzieć tylko rodziców... Co to tak naprawdę oznacza? Dlaczego przyjmujemy tego typu role zamiast po prostu żyć tak, jak nam instynkt podpowiada? To jest na zasadzie: jestem jej matką, więc muszę zachowywać się w taki sposób, bo tak przystoi na rodzica, ale według mnie nie ma tu żadnych zasad. Jest tyle osób, które nie płaczą przed dziećmi, nie pokazują słabości, nie przyznają się do popełnionego błędu, nie przepraszają... Bo są rodzicami. A później maluchy widzą dorosłych jako jakieś roboty bez uczuć. No, może nie do końca, bo w pokazywaniu złości są przecież mistrzami. Jeśli to jest definicja rodzica to nie, ja dziękuję. Mogę to zrozumieć ogólnie jakby tak spojrzeć na maluszki, no bo taka April na przykład jest ode mnie totalnie zależna przez większość czasu, jednak ta zależność się dość szybko skończy. Później natomiast dzieciaki potrzebują drugiego człowieka, który będzie je kochał, troszczył się, słuchał, pomagał gdy jest taka potrzeba i przede wszystkim dał im żyć własnym życiem. To jest naprawdę mega proste. Info: te żółte podkreślenia to nie książka, ja sobie zaznaczałam niektóre rzeczy. . . . Jeśli twój niejadek nie chce nawet spróbować jednego kęsa to zamieniamy to w dwa lub trzy. Jeśli już musisz wysłać swoją córkę do kąta za nie próbowanie tego co jest w menu to powiedz jej, że jak wróci to dalej musi spróbować choć jeden kęs.  Powiem wam szczerze, że jak to przeczytałam to złapałam się za głowę. Wiecie skąd się te niejadki biorą? No głównie właśnie przez takie zachowania dorosłych, którzy wmuszają jedzenie w dziecko. Jakby nie było odgórnie narzuconych zasad, że TRZEBA spróbować wszystkiego, to dziecko samo spróbowałoby więcej niż w momencie, gdy te zasady są. Poza tym, nie oszukujmy się, ale tak ja nie chciałabym zjeść wszystkiego co ktoś inny mi da, ani nikt z was nie byłby tak odważny. Dlaczego oczekuje się tego od dzieci? Bo są młodsze i nie mają prawa głosu? Przecież one też mają swoje gusta! Możliwe, że np. dzisiaj nie mają po prostu ochoty na ziemniaki i zjedzą sobie samą sałatkę, przecież to się zdarza i jest całkowicie normalne. Nie wyobrażam sobie karać dziecka za to, że nie ma ochoty na spróbowanie czegoś, co rodzic podaje. Inną sprawą jest to, że niesamowicie mało osób w ogóle konsultuje z dziećmi jakiekolwiek menu, a jeśli nie konsultują to nie powinni się dziwić, że ten niejadek odmawia. . . . Jak przeczytałam tę część to aż się roześmiałam. Jeśli naprawdę nienawidzisz czegoś co twoja córka na siebie zakłada to spraw, że w czasie następnego prania rzecz ta magicznie zniknie. Jeśli pozwalasz jej wybierać ciuchy przez większość czasu to masz prawo powiedzieć jej, co ma na siebie założyć w innych momentach. (...) I ona musi się zgodzić. Przecież to ty jesteś szefem (lub powinieneś być). Dobra, ja rozumiem, że nie zawsze mogą nam się podobać wybory naszych dzieci w kwestii ciuchowej. Rozumiem też, że raczej mało kto czułby się komfortowo, jakby 7-letnia dziewczynka założyła spódniczkę odkrywającą jej pośladki i koszulkę z głębokim dekoltem na urodziny u babci. Wiadomo, ja też nie byłabym z tego powodu szczęśliwa. Są jednak inne sposoby do podzielenia się swoimi obawami jednocześnie pokazując dziecku szacunek, nie kłamiąc i nie robiąc z siebie idioty, bo przecież wszyscy - nawet dzieci - wiedzą, że bluzka tak po prostu magicznie nie zniknęła. Nie rozumiem tej potrzeby Jima do pokazywania dziecku, że to ja jestem szefem nawet w tym przypadku i nakazywania mu ubrania tego, czego ojciec sobie zażyczy... bo tak. I znowu, jakoś nie wyobrażam sobie, żeby był szczęśliwy, jakby to jego żona wybierała mu ciuchy do pracy. No ludzie, dajmy tym dzieciom trochę wolności i nie przekraczajmy ich granic. . . . Szczerze nie znoszę tłamszenia uczuć. Bardzo nie popieram wpajania dzieciom, że nie mogą pokazywać żadnych uczuć poza szczęściem, że nie mają prawa się zezłościć z żadnego powodu. Wierzę, że każda taka akcja ma konkretny i dobry powód! Jeśli 4-letnie dziecko męczy się nad jakimś obrazkiem przez godzinę, na który później ktoś niechcący wyleje kawę to dzieciaczek się zezłości, może zacznie krzyczeć, płakać albo powie, że tej osoby nienawidzi. I dla tego, kto tę kawę wylał wydawać się to może błahe, bo przecież to tylko obrazek, a poza tym dziecko nie ma prawa zachowywać się w taki sposób! Dla tego malucha natomiast to była godzina pracy, skupienia, radości z tego co robił i tak dalej. I dla niego ta wylana kawa, chociaż było to niechcący, jest zwyczajnym zniszczeniem jego całej pracy, w którą włożył tyle serca! Ma więc mieszankę uczuć, z których największym jest zapewne smutek, ale 4-letnie dziecko nie jest w stanie jeszcze tak dobrze nazwać wszystkich emocji, wyłapać co dokładnie się dzieje i sobie ze wszystkim poradzić. Tłamszenie tego, mówienie dziecku, że ma się uspokoić i tego typu rzeczy tylko wszystko pogorszą. Pisałam kiedyś o tym, że według mnie w takich sytuacjach najlepszym wyjściem jest pokazanie potomkowi zrozumienia i akceptacji. Namów swoje dziecko, by odeszło. (...) Powiedz: to wszystko co masz? Możesz krzyczeć głośniej. Możesz kopać mocniej niż teraz. (...) Albo odejdź, gdy się złości. Jeśli zostawisz młodą krzyczącą i odstawiającą sceny to w końcu się zorientuje, że nikogo nie interesuje to, że zachowuje się jak jakiś bachor. Cytat powyżej pokazuje jak totalnie zignorować dziecko, okazać mu braka zrozumienia, brak miłości. Pokazać, że dziecko nie może liczyć na dorosłego w trudnych momentach, że nie dostanie żadnej pomocy. Jest to też zostawienie dziecka w poczuciu, że jest samotne, że to co robi jest złe, że ono jest złe. No i całkowicie tu brak szacunku, o który to rodzic tak ostro cały czas walczy... Straszne, naprawdę straszne. Takie coś bardzo odbija się na dziecku i pozostaje w nim na długie lata, czasem nawet na zawsze, bo później ludzie rzadko zdają sobie sprawę z tego, że wiele ich problemów w dorosłym życiu ma swoje źródło właśnie dokładnie w byciu traktowanym w taki sposób, gdy byli dziećmi. . Jest jeszcze jeden fragment, który sobie zaznaczyłam kilka kartek dalej, ale mniej więcej o tym samym. Za każdym razem, gdy [córka] narzeka, że musi zrobić coś co jej powiedziałeś, przydziel jej dodatkowe zadanie. To tak jakbym kazała Nathanowi posprzątać całą kuchnię nie zwracając uwagi na to jak się czuje, czy jest zmęczony, czy robi coś innego, a może chciałby właśnie teraz zająć się czymś innym. Gdy on powie, że woli później albo żebym ja mu pomogła, bo nie chce robić tego sam to ja odpowiem to w takim razie jak sprzątniesz kuchnię to zajmij się jeszcze łazienką, skoro tak narzekasz. Przecież to nie ma żadnego sensu. Dzieci nie są jakimiś niewolnikami, którzy zawsze i wszędzie muszą wykonywać polecenia swojego pana i naprawdę przykro mi jest obserwować tego typu akcje. . . . To ty jesteś w domu osobą odpowiedzialną, więc proszę przejmij kontrolę nad tym jak twoje dziecko mówi, je i jak się zachowuje. (...) Wstyd, jaki poczuje gdy trzymasz jego ręce i kierujesz nimi, by zrobił to co chcesz da mu wystarczająco inspiracji, by następnym razem zrobił to samodzielnie. Mówiłam, że to tak jakby mieć w domu niewolnika i znowu mam to samo wrażenie. Jim radzi przejąć kontrolę nad dzieckiem we wszystkich aspektach życia, nawet tych podstawowych czynnościach jak mówienie. Bo przecież dziecko nie może mieć wolnej woli i zawsze musi się podporządkować i robić wszystko, co jego rodzic chce, nie? To jest niedorzeczne oczekiwanie, bo to są dwie różne osoby z różnymi charakterami i to, co podoba się rodzicowi nie musi się podobać dziecku. A jeśli ojciec uważa, że musi odnieść się do kompromitowania i zawstydzania swojego dziecka po to, by zrobiło ono to czego on oczekuje to sorry, ale relacje między wami są wręcz beznadziejne. Gdyby były okej to szanowalibyście się nawzajem, a sprawianie, że dziecko czuje wstyd, by osiągnąć swój cel jest oznaką totalnej bezradności, która niestety odbije się na potomku. . . . Ogólnie autor uważa, że za wszystkie przewinienia trzeba dziecko karać. I mówiąc przewinienia mam na myśli to, że dziecko po prostu ma własne zdanie i uczucia, które stara się obronić i nie chce się podporządkować wszystkiemu, co wychodzi od rodzica. Przecież to jest takie naturalne! Tak samo jak jego rodzic nie podporządkowałby się wszystkiemu, co mówi jego ojciec czy mama. Sugeruje też, że dzieci są na tyle głupie, że trzeba im wbijać wszystko do głowy tak wcześniej jak tylko można, bo inaczej nigdy się nie nauczą i będą robić daną rzecz do końca życia. Jeśli twoje dziecko nie nauczy się tego wcześniej, nigdy tego nie zrozumie. I tak się zdarzy tylko wtedy, gdy dana potrzeba malucha nie zostanie zaspokojona. I będzie on robić to samo w kółko aż w końcu dostanie to czego potrzebuje (i to nie musi być rzecz, ale np. więcej czułości, uściski, itp.), aż w końcu zwróci na siebie uwagę rodzica. Potem niestety sam zapomni czego tak naprawdę chciał, ale poczucie braku czegoś ważnego zawsze zostanie. Jest tyle innych sposobów na rozmowy z dziećmi, że naprawdę nie rozumiem konieczności poniżania, zawstydzania i manipulowania. . . . Niestety twój syn zwierza się zazwyczaj tylko wtedy, gdy jest w nastroju, a to może nie zdarzać się zbyt często. To jest trochę interesujące podejście, bo, według mnie, tu wcale nie chodzi o nastrój. Jakby dziecko - czy ktokolwiek inny - czuło się bezpiecznie to nie miałoby problemu ze zwierzaniem się z czegokolwiek, nie miałoby problemu z wyrażaniem swoich uczuć, emocji czy też doświadczeń używając języka mówionego i żaden tani notes nie byłby potrzebny. A jeśli zdarza się to rzadko to nie jest to kwestia bycia w nastroju, ale tego, że relacje między na przykład ojcem a dzieckiem są kiepskie i dziecko nie czuje, że może ojcu zaufać, więc jak może się zwierzyć z czegokolwiek? To jest takie oczywiste! A jeśli ktoś zdecyduje się wychowywać malucha według tego co zawarte jest w tej książce to tego zaufania nigdy nie będzie. Będzie zaufanie udawane i spowodowane tym, że potomek zwyczajnie nie chce zostać ukarany, nie chce być poniżany, nie chce mieć kłopotów. . . . I na koniec cytatów dodam fragmencik, który mnie niesamowicie zdziwił. Zrób wszystko co w twojej mocy, by chronić twoje dzieci przed złymi ludźmi. To tyczy się też waszej rodziny! Jeśli twoja mama znęca się nad twoim dzieckiem psychicznie to nie spędzaj z nią zbyt dużo czasu. Oczywiście tutaj się zgadzam całkowicie, tylko wtedy do głowy przychodzi mi jedno proste pytanie. Skoro wspomniana babcia nie może spędzać czasu z dzieckiem z tego powodu, to dlaczego własny ojciec uważa, że może się nad tym samym dzieckiem znęcać? Bo jest ojcem? Niestety dla niego, ale wyśmiewanie, kontrolowanie we wszystkich sferach życia, zmuszanie do jedzenia, karanie za wszystko, zawstydzanie i inne wspomniane w książce to znęcanie psychiczne. . . . . Wiem, że jestem tu dość bezpośrednia i nie do końca spokojna, ale powiem wam szczerze, że tak nie mogłam jak i nie chciałam inaczej. Ludzie bardzo często dziwią się, że April jest taka spokojna i szczęśliwa gdziekolwiek jesteśmy. Po prostu obcy ludzie podchodzą i mówią, że wow, jaka ona jest zadowolona, jaka grzeczna! I często widzę tych ludzi szarpiących swoje dzieci, popychających je, krzyczących na nie, karcących je za byle co. Nie rozumiem więc czemu się dziwią, że ich dzieciaczki wcale nie są zadowolone, że się buntują i są nieznośne. Mają ku temu powody. I zanim ktokolwiek mi powie, że się tu wymądrzam, a nie mam nawet wykształcenia pedagogicznego chcę zaznaczyć, że tu żadne wykształcenie nie jest potrzebne. Co jest istotne w tworzeniu kochającej się rodziny to przede wszystkim empatia, akceptacja i szanowanie się nawzajem z szacunkiem. I przeraża mnie to, że ktoś totalnie tego pozbawiony pisze poradnik dla rodziców. Wiecie ile jest książek tego typu? Tysiące. A wiecie, ile jest książek, w których jedną z proponowanych metod wychowawczych jest bicie dzieci? Też mnóstwo i aktualnie czytam fragmenty jednej z takich pozycji. Dobra, ulżyło mi trochę. I naprawdę szczerze proponuję, byście przy czytaniu książek, szczególnie poradników, nie brali wszystkiego aż tak do serca. Jeśli czytacie, że by być super rodzicem i wychować dzieci na porządnych ludzi to wymagane jest to, by je karać, a wy bardzo źle się czujecie tak postępując to tego zwyczajnie nie róbcie! Wasze przeczucia w zdecydowanej większości przypadków są tym, czego powinniście słuchać. . . Do następnego, Aga . . . . Jeśli lubisz tu zaglądać i czytać moje posty to będę bardzo wdzięczna, jeśli zagłosujesz na mojego bloga klikając w baner poniżej. Dzięki :)!
Udostępnij:
Brak komentarzy
Musisz się zalogować aby oddawać komentarze